Jednym z ciekawszych wyjazdów była wyprawa do Warszawy. Jechało kilka motocykli, start po godzinie 18.00 z Olsztyna. Jazda długa i z przygodami. Umówiwszy się uprzednio z kolegami Rysiu przygotował motocykl, zalał go etyliną 74, sprawdził olej, zapakował na aluminiowe stelaże z kratek od lodówki namiot, kocyk, sweterek, kuferek małżonki, zapasową dętkę, 6 świec marki Iskra, 2 świece marki Izolator, na końcu załadował małżonkę i poczuł się gotowy do drogi. Umówili się na stacji Automobilklubu Warmińsko –Mazurskiego z kolegami na 17.00 ale jak to zwykle bywa start nastąpił godzinę później. Jak zawsze na początku nic się nie działo i droga była właściwie trochę nudna. No ale nic nie trwa wiecznie, defekty zaczęły się już za Olsztynkiem. A to świeca padła ( parę w zapasie było ), a to dziura w dętce ( przy trzeciej już trzeba było łatać – były tylko dwie zapasowe ), a to palić się zachciało, a to inna potrzeba wynikła. Noc szybko nadeszła, a wraz z nią następne problemy – prądy !!! Małe piwo, jeżeli żarówkę szlak trafił, gorzej było gdy prądnica jednego z motocykli odmówiła współpracy. Trzeba było wszystko odłączyć, wziąć delikwenta w „kleszcze” z tyłu i z przodu, zostawiając mu prąd jedynie na zapłon. Mimo upływającego czasu cel drogi – Warszawa – zbliżał się nieubłagalnie. Równie prędko zbliżał się poranek, pomału dochodziła 5.00. Ale żeby nie było tak łatwo, wraz z nadchodzeniem poranka nadchodziły chmury. Tuż przed Warszawą zaczęło siąpić. Jadący na szpicy Rysiu ani spodziewał się kłopotów – do tej pory jego BMW R 42 z 1924 roku szła niezawodnie. Ale jak już wspomniałem wcześniej nic nie trwa wiecznie. Widząc daleko w oddali Wisłostradę Tałałas poczuł niepokój ! Nie, to nie był niepokój, to był o coś silniejszego. Najpierw trzasnęło go w lewą goleń, potem powtórnie w tą samą, następnie w drugą a potem systematycznie waliło w obie na zmianę. Chcąc zobaczyć co się dzieje spojrzał w dół. Mimo panujących ciemności wszystko stało się nagle jasne jak w dzień. Po przewodach pełzały błękitno-niebieskie ogniki, a z fajek i świec na golenie kierowcy wylewały się strumyczki prądu. Mimo nieprzespanej nocy Ryś zrozumiał, że na pewno w czasie jazdy nie zaśnie. Motocykl traktował go prądem jak elektryczny pastuch konia !I tu na Wisłostradzie na wjeździe od razu niespodzianka : Milicjant i STOP dla wszystkich. Milicjant podejrzewał motocyklistów o najgorsze – piękny motocykl na przedzie jechał zygzakiem . Poza tym nad ranem , kiedy było jeszcze ciemno wiodący motocykl wraz z kierowcą i pasażerem robili wrażenie Aniołów Piekieł . Mżył lekki deszczyk pojazd zataczał się a co chwila a na wysokości łydek i kolan kierowcy kłębiło się coś na kształt błyskawic czy też ogni św. Elma !!! Po zatrzymaniu całej grupy milicjant zrozumiał przyczynę jazdy zygzakiem i poświaty. BMW-uszka nienawidziła wody i każdy najmniejszy deszczyk powodował silne przebicia na przewodach, fajkach i świecach. Prowadzący pojazd, pobudzany bodźcami z magdyna zachowywał się jak rażony pastuchem elektrycznym koń i rwał to w jedną to w drugą stronę, przenosząc swoje konwulsje na motocykl !!! Na szczęście opady były przelotne i na powrót już było sucho.
Często równomierna praca silnika powodowała senność pasażerki, która kilka razy zsunęła się z „kanapy” na szczęście przy małej prędkości i nigdy nie zakończyło się to poważniejszym wypadkiem. Niejednokrotnie w Olsztynie nad jeziorem, gdzie często jeździli razem, przyjezdny Niemiec-turysta kładł się pod motocyklem zaskoczony stanem pojazdu. „Das ist orginal!” , to jedyne co częstokroć potrafił taki delikwent wydukać !
Jednak życie samo kreśli swoje scenariusze, urodziła się córka, niektóre sprawy potoczyły się inaczej niż zamierzali Państwo Tałałas. Kto inny w 1979 roku stał się właścicielem ukochanego pojazdu. Rysiek nie oddalił się jednak daleko od jednośladów. Dalej organizował i pomagał w organizacji corocznego Zlotu a później Rotor-Rajdu. Wrócił na dwa kółka po latach – jest to klasyk Honda Gold Wing. A dzisiaj znowu rozmyśla nad restauracją następnego weterana