Tałałas sprzedał sokoła 600 RT i stał się piechurem. Sokół poszedł do kolegi z klubu w tzw. „dobre ręce”. Niestety po paru latach pozostawiony w garażu na zimę motocykl spodobał się jakimś ludkom, którzy rozebrali go na części i wzięli jak własny. Ślad wszelaki po nim zaginął. Żona Ryśka odetchnęła z ulgą . Lubiła co prawda te wspólne wypady we dwójkę na maszynie w Polskę ale właśnie dopiero co urodzony syn wymagał starannego wychowania. Nie pomagały w tym te wypady, no i częste wizyty małżonka w garażu. Już planowała jak będą wychowywać potomka ale jak zwykle licho nie spało. Mieszkali wtedy na Paderewskiego na Zatorzu, a jak wszyscy obecnie wiedzą była to dzielnica pracowników Polskiej Kolei Państwowej. Niedaleko na ulicy Reymonta mieszkał właśnie jeden z maszynistów. Właściwie mieszkało obok siebie ich dwóch, koledzy i zapaleni wędkarze. Jeździli wspólnie na ryby motocyklem IFA BK 350, która była własnością tego drugiego. Ten pierwszy był właścicielem dużo lepszej maszyny ale niebacznie zechciał ja trochę odremontować i zabrakło mu, czy to zapału , czy też czasu ? Dość, że motocykl został rozebrany w kawałki i złożony w skrzyniach do piwnicy . Jednak geniusz kolejarza nie pozwolił mu tam długo leżeć. Wpadł na pomysł, że przecież można by wykorzystać silnik do napędu łodzi rybackiej. Niewiele myśląc błyskawicznie podorabiał do silnika uchwyty i zaczepy zorganizował kanister do przerobienia na zbiornik, zabrakło mu tylko pomysłu na sposób sterowania tym silnikiem. Myślał o wykorzystaniu kierownicy , ale ta niestety w jakiś dziwny sposób znikła w przepastnej piwnicy razem z przednim zawieszeniem i w żaden sposób nie chciała się odnaleźć. Znowu ogarnęło go zniechęcenie, rzucił wszystko i wybrał się z kumplem na ryby. Było to gdzieś koło sierpnia 1976 roku. Traf chciał, że po ruszeniu IFA odmówiła współpracy akurat na ulicy Paderewskiego. Problemem okazały się zawsze zawodzące świece , na szczęście kolejarz znał Ryśka , który akurat udawał się w kierunku sklepu celem zakupu „warmińskiego”. Oczywiście nie było problemu z pożyczeniem świec, co prawda kilka dni temu Sokół zmienił już właściciela , ale wiele elementów motoryzacyjnych zostało w piwnicy. Na szczęście IFA miała już rozrajbowane otwory na świece na „18” dzięki czemu świece od Sokoła pasowały jak ulał. Przy okazji Wędkarz kolejowy jako, że już silnik do łodzi szarpał mu nerwy, zaproponował Tałałasowi kupno „motocykla” tzn. silnika i paru skrzynek zawierających „metaloplastykę”. Nie bez znaczenia było też to, że znał zapał młodzieńca do odbudowywania motocykli. Widział przecież niejednokrotnie w pełni sprawnego i zadbanego Sokoła. Propozycji sprzedaży motocykla dwa razy nie musiał powtarzać, wieczorem po powrocie z ryb już dobili targu, w czym był bardzo pomocny Michalak. Pomógł on też zabrać wszystko do nowego miejsca garażowania. Motocyklem okazał się drugi w kolejności produkcji model BMW czyli R 42 z datą budowy 1924 – czyli pierwszy rok wyjścia tego modelu. Trzeba było widzieć minę Barbary jak Ryś wpadł na chatę z kupą złomu. Logicznym wydawał się argument małżonki, że zamienił dobrze zrobiony i jeżdżący motocykl na „kupę złomu”. Nie było wesoło ale po pewnym czasie widząc zaangażowanie męża w restaurację motocykla postanowiła mu pomóc ( czytaj : „ nie wniosła do sądu sprawy o rozwód” ) Prace nad motocyklem trwały prawie 1,5 roku. Zawieszenie z resorem ćwierćeliptycznym i walcem Boscha podarował mu za darmo i jeszcze własnoręcznie przywiózł z Warszawy jego serdeczny kolega. Lakiery kładł pan Makindorf z Kolonii Mazurskiej , a chromy pan Adamski , który miał swoją galwanizernię na placu Szrajbera, niedaleko fryzjera i sklepu rymarskiego (obecnie baraki są rozebrane i w tym miejscu stoi McDonald)
Już w 1977 jesienią roku stała BMW-uszka pięknie poskładana i kapiąca chromami. Był tylko drobny problem, nie paliła. Może to rzecz błacha ale w dużej mierze niezbędna do uzyskania pełnego zadowolenia z pojazdu. Nie pomógł też serdeczny przyjaciel Michalak. Paliwo było iskra też wszystko dobrze ustawione i ani rusz. Wszystko to było poza możliwościami dwóch amatorskich mechaników. Na szczęście udało się doprosić poprzedniego właściciela o pomoc. Przyszedł i jak zobaczył pojazd nie mógł wyjść z podziwu. Za to wyjść, ale z pokoju , musieli obaj : Andrzej i Rysiek. Po 10-20 minutach grzebania w samotności kolejarz powtórnie zaprosił obu młodzieńców do środka. BM-ka odpaliła od pierwszego kopa !!! Poprzedni właściciel jeszcze dłuższą chwilę rozczulał się nad chromami i szparunkami a potem oddalił się nie ujawniając tajemnicy naprawy. Dopiero po kilku tygodniach ulegając perswazji „mazurskiego jasnego” zdradził tajemnicę. Magnesy były źle założone i pole magnetyczne wytwarzane przez „szafę” wystarczało do słabej iskry, która jednakowoż po wkręceniu świec , pod ciśnieniem zanikała powodując „niepalenie”
Inauguracyjnym wyjazdem był 3 Zlot Olsztyński w 1978 roku. Teraz już można było zacząć jazdy od nowa ! Szybko motocykl został „dozbrojony” turystycznie. Za kufry na bagaże posłużyły wyszarpane z lodówki i przytroczone po bokach aluminiowe rusztowania od wyżej wymienionej. W trasie spisywały się doskonale. Ryś z Basią dwa lata ujeżdżali znowu motocykl, a babcia miała pełne ręce roboty z wnuczkiem. Motocykl pięknie chodził, 110 km/h w dwie osoby z bagażem to była dla niego pestka.
Jednym z ciekawszych wyjazdów była wyprawa do Warszawy. Jechało kilka motocykli, start po godzinie 18.00 z Olsztyna. Jazda długa i z przygodami. Umówiwszy się uprzednio z kolegami Rysiu przygotował motocykl, zalał go etyliną 74, sprawdził olej, zapakował na aluminiowe stelaże z kratek od lodówki namiot, kocyk, sweterek, kuferek małżonki, zapasową dętkę, 6 świec marki Iskra, 2 świece marki Izolator, na końcu załadował małżonkę i poczuł się gotowy do drogi. Umówili się na stacji Automobilklubu Warmińsko –Mazurskiego z kolegami na 17.00 ale jak to zwykle bywa start nastąpił godzinę później. Jak zawsze na początku nic się nie działo i droga była właściwie trochę nudna. No ale nic nie trwa wiecznie, defekty zaczęły się już za Olsztynkiem. A to świeca padła ( parę w zapasie było ), a to dziura w dętce ( przy trzeciej już trzeba było łatać – były tylko dwie zapasowe ), a to palić się zachciało, a to inna potrzeba wynikła. Noc szybko nadeszła, a wraz z nią następne problemy – prądy !!! Małe piwo, jeżeli żarówkę szlak trafił, gorzej było gdy prądnica jednego z motocykli odmówiła współpracy. Trzeba było wszystko odłączyć, wziąć delikwenta w „kleszcze” z tyłu i z przodu, zostawiając mu prąd jedynie na zapłon. Mimo upływającego czasu cel drogi – Warszawa – zbliżał się nieubłagalnie. Równie prędko zbliżał się poranek, pomału dochodziła 5.00. Ale żeby nie było tak łatwo, wraz z nadchodzeniem poranka nadchodziły chmury. Tuż przed Warszawą zaczęło siąpić. Jadący na szpicy Rysiu ani spodziewał się kłopotów – do tej pory jego BMW R 42 z 1924 roku szła niezawodnie. Ale jak już wspomniałem wcześniej nic nie trwa wiecznie. Widząc daleko w oddali Wisłostradę Tałałas poczuł niepokój ! Nie, to nie był niepokój, to był o coś silniejszego. Najpierw trzasnęło go w lewą goleń, potem powtórnie w tą samą, następnie w drugą a potem systematycznie waliło w obie na zmianę. Chcąc zobaczyć co się dzieje spojrzał w dół. Mimo panujących ciemności wszystko stało się nagle jasne jak w dzień. Po przewodach pełzały błękitno-niebieskie ogniki, a z fajek i świec na golenie kierowcy wylewały się strumyczki prądu. Mimo nieprzespanej nocy Ryś zrozumiał, że na pewno w czasie jazdy nie zaśnie. Motocykl traktował go prądem jak elektryczny pastuch konia !I tu na Wisłostradzie na wjeździe od razu niespodzianka : Milicjant i STOP dla wszystkich. Milicjant podejrzewał motocyklistów o najgorsze – piękny motocykl na przedzie jechał zygzakiem . Poza tym nad ranem , kiedy było jeszcze ciemno wiodący motocykl wraz z kierowcą i pasażerem robili wrażenie Aniołów Piekieł . Mżył lekki deszczyk pojazd zataczał się a co chwila a na wysokości łydek i kolan kierowcy kłębiło się coś na kształt błyskawic czy też ogni św. Elma !!! Po zatrzymaniu całej grupy milicjant zrozumiał przyczynę jazdy zygzakiem i poświaty. BMW-uszka nienawidziła wody i każdy najmniejszy deszczyk powodował silne przebicia na przewodach, fajkach i świecach. Prowadzący pojazd, pobudzany bodźcami z magdyna zachowywał się jak rażony pastuchem elektrycznym koń i rwał to w jedną to w drugą stronę, przenosząc swoje konwulsje na motocykl !!! Na szczęście opady były przelotne i na powrót już było sucho.
Często równomierna praca silnika powodowała senność pasażerki, która kilka razy zsunęła się z „kanapy” na szczęście przy małej prędkości i nigdy nie zakończyło się to poważniejszym wypadkiem. Niejednokrotnie w Olsztynie nad jeziorem, gdzie często jeździli razem, przyjezdny Niemiec-turysta kładł się pod motocyklem zaskoczony stanem pojazdu. „Das ist orginal!” , to jedyne co częstokroć potrafił taki delikwent wydukać !
Jednak życie samo kreśli swoje scenariusze, urodziła się córka, niektóre sprawy potoczyły się inaczej niż zamierzali Państwo Tałałas. Kto inny w 1979 roku stał się właścicielem ukochanego pojazdu. Rysiek nie oddalił się jednak daleko od jednośladów. Dalej organizował i pomagał w organizacji corocznego Zlotu a później Rotor-Rajdu. Wrócił na dwa kółka po latach – jest to klasyk Honda Gold Wing. A dzisiaj znowu rozmyśla nad restauracją następnego weterana